Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/130

Ta strona została uwierzytelniona.

Janusz, którego on był pierwszym a najulubieńszym nauczycielem, pobiegł doń żywo i począł ściskać z uczuciem wielkiem.
— A jakżeś to wyrósł! wojewodzicu kochany, na niemieckim tym chlebie, o mój Boże! wąs mu się sypie!
I płakał staruszek. Podał mu rękę Janusz prowadząc za rodzicami. Wszyscy tak razem weszli, milcząc prawie, do pokoju wojewodzinej. Wskazał wojewoda krzesło księdzu, ale Januszowi siąść ani było można zamarzyć. Pozostał przy drzwiach wedle obyczaju, dopókiby się wojewodzie nie zdało kazać mu zająć miejsce i to, jak zwykle, opodal od starszych, u drzwi.
Ani się też mógł sam pierwszy odezwać przybyły, a powinien był czekać, aż go wezwą do mówienia. Litując się nad jego położeniem sam wojewoda, który jednak unikał spojrzenia nań i zbliżania się, spytał go pierwszy, jak podróż odbył i kędy jechał.
Musiał się więc przyznać Janusz, iż na Kraków drogę kierował w nadziei, że tam ojca zastanie i prędzej mu submitować się będzie; opowiedział też o spotkaniu z kasztelanem Jeremim, ale Niemca zataił, wcale o nim nie wspomniawszy. Drugi to już raz od przybycia swojego czuł się w walce z sumieniem i prawdą i upokorzonym.