Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/132

Ta strona została uwierzytelniona.

Już byli tedy wszyscy do polewki w milczeniu zasiedli, bo przy stole jak w kościele pospolitego czasu zachowywano wielkie decorum szanując dary boże, gdy rumor się stał około bramy i głosy donośne słyszeć się dały, z jakimi mało kto na zamek wjeżdżać się ośmielał.
Zmarszczywszy brew podniósł wojewoda głowę, przysłuchując się wrzawie niezwykłej, i na podstarościego skinął, ażeby szedł zobaczyć, co się tam stać mogło; chociaż domyślał się poniekąd przybycia starszego brata, bo ten jeden miał odwagę domu wojewody nie poszanować, a cicho się nigdy sprawiać nie umiał.
Podstarości łyżkę rzuciwszy, już miał wstać, gdy przeciwnemi drzwiami ukazała się w istocie znana postać pana pisarza. Wchodził już, ledwie opończę zrzuciwszy, w obłoconych od konia butach, szablą pobrzękując, czapką trzęsąc, śmiejąc się i witając razem. A był mężczyzna rozrosły, ogromny, karku grubego, twarzy rozlanej a szerokiej, z podbródkami trzema, spasły i oblicza dziwnie wesołego, choć już wiek mu i głowę posrebrzył i wąsy pobielił.
Na widok jego wojewoda wstał, podniosła się gospodyni, ruszył Janusz i poczęli go wszyscy witać z respektem, jaki głowie domu