Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/139

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie upłynęło pół godziny, gdy Dubrowina przyszła z oznajmieniem, iż wojewoda poszedł do siebie. Wziąwszy tedy lichtarz ze świecą, wojewodzina przeżegnała się i puściła niespokojna przez sale ku mieszkaniu mężowskiemu.
W sali żelaznej otwierające się drzwi posłyszawszy wojewoda, który może odwiedzin się tych spodziewał, przemknął nieco swoje, aby zobaczyć, kto przychodzi w tej porze, a ujrzawszy żonę niespokojny ku niej pospieszył.
Zeszli się więc tak właśnie na pół komnaty przed obrazem Ukrzyżowanego, około którego nikt nie przechodził żeby mu czci nie oddał, Wojewodzina przyklękła chwilę.
— Moja Moniusiu — łagodnym głosem ozwał się wojewoda poruszony — cóż cię tu sprowadza? Potrzebujesz spoczynku, a ja uspokojenia.
Właśnie stali w progu sypialni, kiedy tych słów domawiał. Wojewodzina uklękła przed nim i wyciągnęła ręce.
— Panie mój! — zawołała — co ci dziecię zawiniło, że je karzesz nie tak na ciele, jako na duszy, wobec obcych i swoich? Jedyny nasz powraca, a ty go jakby do więzienia ślesz. Jeśli winien, ja, matka przychodzę cię przebłagać za niego. Miły mój, co się stało?
— Moniko kochana — poważnie rzekł