Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/14

Ta strona została uwierzytelniona.

to gospoda, lecz skromniejsza od rynkowych, bo oprócz bramy miała zaledwo po jednem oknie z dwu boków. Właśnie we wrotach stał sługa z koniem, a kowal w skórzanym fartuchu podniesioną nogę konia rozpatrywał. Żwawe stworzenie widocznie się tem niecierpliwiło i rwało, na co dwóch parobków patrzało jakby zdziwionych, bo koń też był do niemieckich, ciężkich niepodobny, smuklejszy od nich, z długą piękną grzywą siwą, i z głowy mu oczy czarne w obwódkach jakby koralowych świeciły.
Po drodze do gospody przodem idący w opończy mężczyzna i spieszący za nim widocznie pomieszany chłopak prawie do siebie nie przemówili. Doszli tak do bramy, przecisnęli się w milczeniu około konia, który tylu ciekawych gromadził przy sobie, i mężczyzna od gospodarza wziąwszy klucz poprowadził chłopca na wschody.
Otworzyła się izdebka sklepiona od ulicy, pełna sakw i węzełków, siodeł i końskiego rynsztunku, którego znać w stajniach trzymać się obawiano. W mroku widać było na stole cynowy dzban, kufel i porzucone misy od jadła.
Gdy się drzwi zamknęły, chłopak żywo do kolan przypadł starszemu, a ten go za głowę ująwszy pocałował.
— A! na rany Pańskie! zawołał Jóźko,