Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/140

Ta strona została uwierzytelniona.

wojewoda — nic się nie stało, ani to jest karą co ci się nią wydaje, a może próbą jest i potrzebną. Gdybyśmy córki mieli, pewniebym ci prowadzenie ich zostawił. O syna się upominam. Hartu mu potrzeba i charakteru, niech niewieściuchem nie rośnie. Co w was cnotą jest, to w nas byłoby słabością i błędem. Cóż się stało, iżem go jako żołnierza wsadził między żołnierze? Przecież nie zachoruje od tego.
— Panie mój, mężu mój — słabym głosem poczęła wojewodzina spierając się o stół, bo chwiała się z obawy i wzruszenia — czyż myślisz, że serce matki lada czem uspokoić potrafisz! Gdyby miał łaskę u ciebie, inaczejbyś go przyjął. Ja czuję gniew twój i truchleję.
Wojewoda milczał długo.
— Mylisz się, nazywając to gniewem. Serce ojca nie zna gniewu na dziecię; ale surowem być musi, choćby krwawemi łzy to opłakało. Uspokój się, moja dobra Moniko; kocham go, ale im mocniej przywiązanym doń jestem, tem mniej pobłażającym być mogę. Niech dwa dni tam przemieszka, a inne mu się znajdzie pomieszczenie. Spróbować go trzeba.
Wojewodzina już słów nie mogąc znaleźć, złożyła ręce i modliła się tak postawą do