Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/153

Ta strona została uwierzytelniona.

w podwórzu naprzeciw wielkiego ołtarza i tak mszy z odkrytemi głowami słuchała. Po drugiej sygnaturze przybyła wojewodzina, zgromadzili się dworscy, zajmując każdy miejsce swoje, — tylko Janusza, który powinien był stanąć za ojcem, nie było. Kilka razy obejrzał się pan wojewoda niespokojnie: wreszcie przy klęczniku swym na kolana padł i tak ze złożonemi rękami na modlitwie gorącej, jakby oderwany od świata, pozostał do końca.
Wojewodzina z większem jeszcze przerażeniem szukała syna oczami niespokojnemi; książka wypadła jej z rąk drżących, nie mogła się modlić, a gdy do Sanctus Janusz się nie zjawił, zesłabłszy niemal, blada opadła tak, iż ją ochmistrzyni, dostrzegłszy to, podchwycić musiała i podeprzeć. Resztę mszy spędziła z głową na klęczniku spartą, płacząc po cichu. Parę razy, jakby jeszcze nadzieję miała słabą że syn nadejdzie, rzuciła przelękłe wejrzenie ku miejscu, które powinien był zajmować, ale to pustem zostało do końca.
Po odśpiewaniu pieśni pobożnych powstali wszyscy, służba i dworscy odpływać zaczęli, jeden tylko wojewoda pozostał przy swym klęczniku. Ksiądz przyniósł mu patenę do pocałowania; głowę ku niej podniósł, schylił ją potem i jakby ruszyć się nie mógł, dał wszystkim wynijść.