Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/165

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bóg mi cię zesłał — rzekł — przychodzisz w porę, abyś pocieszył i wlał męstwo. Wielkie nieszczęście na dom mój spadło. Syn, syn, jedyne dziecko wrócił mi zepsutym, zuchwałym, obcym. Zaraza heretycka doń przystała. Dziecka mojego nie poznaję.
Staruszek słuchał w milczeniu, ze spokojem wielkim.
— Panie wojewodo, uspokójcie się! Młodość przyjmuje łatwo, lecz zło nie wrasta w nią. Może ono nie zaszło tak daleko, tak głęboko jak sądzicie. Powolnością, łagodnością zwyciężyć je można.
— Grzechemby było pobłażanie — przerwał wojewoda. — Dowody winy jawne: pogardził ofiarą świętą, przyznał mi się sam. Spaliłem obrzydłe księgi, które przywiózł z sobą, do więzieniam go wtrącić kazał.
— Do więzienia? wy? dziecko wasze? — zapytał ksiądz ręce łamiąc.
— Niech cierpi by się upamiętał!
Po twarzy staruszka przebiegło drżenie bolu.
— Cóż męczeństwo pomoże? — zawołał — utwierdzicie go w uporze!
— Cofnąć się nie pora — rzekł wojewoda.
— Pozwólcie mi do niego znijść — począł staruszek chwytając ręce wojewody.
— Idźcie!
Cała ta rozmowa odbywała się w sali,