Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/182

Ta strona została uwierzytelniona.

przybył, po długiej niebytności... Zhasałem się okrutnie. Co u waszmości słychać?
Borzykowski minę zrobił zafrasowaną.
— A kiedy tu u nas co dobrego? — rzekł — bez mała sądny dzień. Jaworowi Papuski głowę wszetecznie rozbił, ledwieśmy mu ją zalepili i zszyli.
— Głowa! to mu nic nie będzie! — rzekł pisarz — u nas głowy twarde; byle uchowaj Boże nie brzuch i nie nogi.
— Nasz duchowny Zaranek do ślubu się sposobi.
— A z kimże? — spytał pisarz.
— Z mieszczanką; sam blizko pięćdziesiątletni dobrał sobie taką, która nie wiem czy szesnasty skończyła.
Pan pisarz ramionami ruszył.
— Rozumny człek, teolog nie pospolity, a codzień głupstwo zrobi.
— Gdyby tylko głupstwo, toby go jeszcze było znieść można, ale niezdarne rzeczy. Nie dość że staremu proboszczowi kościół odebrał, jeszcze mu pokoju nie daje i lud przeciwko procesyom buntuje. Mieszczan to jeszcze łatwo, a no jak się wieśniacy dowiedzą, jeszcze go kiedy gotowi doraźnym sądem ukarać. Człek niespokojny. Od kilku dni sobie jeszcze z Krakowa kompana dobrał, który tylko po