Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/184

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pytam, bo zaprawdę nie wiem — mówił marszałek — miejsca u nas niema.
Pisarz się mocno oburzył.
— Jak to miejsca niema? w takich gmachach?
— Ja go nie widzę.
— To znajdź, szukaj, zrób, postaw, niepotrzebnych powyrzucaj, a miejsce musi być, bo chłopca ino nie widać. Buchnie tam prędzej niż się spodziewają, i nie będzie dlań rady tylko uchodzić.
Borzykowski szepnął:
— Ze dżdżu pod rynnę — ale tego pisarz nie posłyszał.
Tak się rozmowa skończyła, a że pora była obiadowa, kazano dawać jeść, chociaż kucharze zaklinali się że nie gotowo. Stół zwykle zastawiany był w nieskończonej jeszcze sali, której połowa okien zabita była deskami a zamiast podłogi tok tylko ubity służył. Ławy z tarcic cienkich uginały się pod gośćmi. Nie był też pan pisarz na powszedni dzień zbyt trudnym w zastawie. Cyna i glina starczyły i łyżki musieli mieć wszyscy; piwo ze dzbanami stawiano dla pospolitych biesiadników, a wino tylko dla jegomości, który niem raczył dostojniejszych wedle własnego wyboru.
Dwór barwę niegdyś miał; ale ta z powodu częstych bojów nie w najlepszym była