Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/197

Ta strona została uwierzytelniona.

ją było przebyć niepostrzeżonym, a pod ciemnem sklepieniem niktby ich nie mógł zobaczyć. Obie wzięły suknie czarne i pochowały rąbki białe, aby ich nic zdradzić nie mogło.
Wojewodzina długo wycierpieć oczekiwania nie mogła, dobrze więc przed północą przez tylne drzwi cicho roztworzone wysunęły się kobiety obie i drżąc przemknęły ku bramie. Wojewodzina osłabła ledwie na nogach utrzymać się mogła.
Stary Wawrzyniec oczekiwał już pod sklepieniem i w milczeniu ująwszy rękę wojewodziny, pomógł ją prowadzić wśród ciemności tych, w których on tylko sam drogę mógł znaleźć. Dopiero w boczne zagłębienie wszedłszy, skąd do lochu drzwi były w murze ukryte, odsłonił latarkę małą, któraby wydać ich mogła. Dubrowina musiała u progu pozostać. Z męstwem, które siły jej przechodzić się zdawało, wojewodzina spuściła się w głąb ku okutym drzwiom, które burgrabia otworzył i wprowadził ją do lochu.
Janusz siedział wsparty o ścianę, w oknie u kraty stał na dworze Józiak, który, ujrzawszy blask wewnątrz, cofnął się wylękły.
Wojewodzina weszła, potykając się, z rękami załamanemi, oczyma szukając syna.
Ujrzawszy ją, a raczej domyśliwszy się matki, Janusz podbiegł ku niej, obejmując jej