Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/198

Ta strona została uwierzytelniona.

kolana. Ona zniżyła się ku niemu i płakała, powtarzając wśród łez:
— Dziecko moje! dziecko moje! — I nie mogąc się dłużej utrzymać tak, poczęła szukać gdzieby paść lub usiąść mogła.
Syn podprowadził ją ku tej ławie kamiennej, na której dlań ubogie rzucono posłanie.
Przy słabem świetle latarki matka zaczęła wpatrywać się w zbladłą twarz dziecięcia. Smutek na niej walczył z męstwem, które zrodziło prześladowanie.
— Dziecko moje! — powtórzyła wojewodzina — widzisz mnie tu, pomimo ojca woli; pierwszy raz w życiu dla ciebie stałam się mu nieposłuszną, rozkazom się jego oparłam... grzech wzięłam na sumienie. Lecz potrzeba mi było widzieć się i mówić z tobą, pocieszyć ciebie i siebie. Wymówek ci czynić nie będę, młodość twa i obcych ludzi urok tłómaczą ciebie; miałżeś serce z nami wszystkimi wziąć rozbrat, nas wszystkich się wyrzec, nawet grobów, w których śpią dziadowie twoi?
Janusz spuścił głowę i wziął rękę matki zbliżając ją do ust.
— Matko moja — rzekł, — ty co tak miłujesz Boga, który prawdą jest, możeszże mi za złe mieć, iż za tem co mi nią jaśnieje, idę? Godziłożby się, bym kupił spokój fałszem i kłamał?