Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/199

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tyś to kłamstwem nazwał, coby może cnotą było! — odpowiedziała wojewodzina. — Możeszże ręczyć, iż to co ci dziś prawdą się wydaje, zawsze nią dla ciebie będzie? A jeśli to złudzenie i obłęd, a ty dla niego święcisz co najdroższe w życiu: miłość rodziny, wierność jej Bogu, domowy spokój... wszystko?
I znowu była milczenia chwila.
— Nie skarż na ojca — dodała, — on jest stróżem domowego ogniska, on głową odpowiedzialny za nas, na niego Bóg zlał sam władzę nad rodziną.
— Nie skarżę — cicho odezwał się Janusz — jest panem moim, lecz nie sumienia mojego.
— Dziecię kochane! on sumieniowi gwałtu nie zadaje, lecz zgorszenie ukryć musi... i dać czas do opamiętania.
Tu łzy jej przerwały.
— A! — zawołała — nie moja rzecz nawracać cię; modlić się będę za ciebie, aby tego większa nad moją, najpotężniejsza siła łaski dokonała. Mnie zostały łzy i miłość dla ciebie... Janie... powiedz, nie zatrujeż ci to życia, jeśli mnie losem swym do grobu wtrącisz?... Ja nie czuję sił... jam słaba, ja tobą żyłam tylko, ja twoją karą konać będę... jam matka... każdy jęk twój w mojem się sercu odbije.