Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/200

Ta strona została uwierzytelniona.

Rzucił się przed nią Janusz na kolana, z rozpromienioną twarzą.
— Ale ja nie cierpię — zawołał — ale ja nie wydam jęku, ja z rozkoszą zniosę wszystko... choć więcej mam na tem sercu niż ty, matko droga, przeczuwać możesz i domyślać się nawet. Ja tam, za sobą, w tym kraju, w którym mi spłynęły ciche chwile młodości, zostawiłem...
Zabrakło mu głosu. Wojewodzina pobladła, oczy jej zajaśniały blaskiem strasznym, i drżenie porwało ją; nie śmiała się odezwać, czuła nadchodzące nieszczęście nowe...
— Ty jedna zrozumieć i uniewinnić mnie możesz, — mówił klęcząc ciągle Janusz. — Byłem sam, otaczali mnie ludzie obcy; Opatrzność zesłała mi pociechę — anioła.
Rysy wojewodziny oblekały się coraz surowszym wyrazem.
— Nie rozumiem cię — odezwała się — znów trzymasz mnie na mękach. Jeszczeż więcej nad to co jest, potrzeba było — utrapienia...
A po cichu dodała, jakby krusząc się za to mimowolne narzekanie:
— Bądź wola twoja... o Panie!
Januszowi słów zabrakło, myślał długo.
— Nie — rzekł — przed tobą, matko, nie godzi się mieć tajemnic. Znalazłem tam kobietę, piękną jak anioł, godną by się córką