Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/208

Ta strona została uwierzytelniona.

zgromadzili, wyszedł i pokląkł jak zwyczajnie. Twarz tylko miał bledszą i wyraz surowszy jeszcze.
Po modlitwach przywołać kazał Dubrowinę i spytawszy jej czy wojewodzina wiedziała o ucieczce, — o której nikt jej nie śmiał oznajmywać — zakazał pod grozą największą, by mówić o tem nie śmiano.
— Ja sam powiem jej o tem — rzekł cicho — gdy uznam, że znieść będzie mogła.
Gdy Dubrowina odeszła, posłano po księdza staruszka na plebanię.
Wojewoda rzadko się kogo radził, w ważnych jednak wypadkach nie gardził zdaniem doświadczonych ludzi, a szczególniej szacował starca tego i piękny spokój jego duszy. Na chwilę tylko poszedłszy z pozdrowieniem do żony, której zapytań się obawiał, pospieszył do własnego pokoju i tu na plebana oczekiwał. Zjawił się on, już po drodze uwiadomiony o tem co zaszło we dworze. Przeczuwał rozmowę swą z wojewodą, i powoli idąc a nie kwapiąc się do zamku, zdawał się w sobie ważyć co powie, jeśli na radę wezwany zostanie.
Stary czekał nań chodząc po izbie. Gdy ksiądz wszedł, pospieszył ku niemu... i — w milczeniu posadził go przy stole. Sam też zajął miejsce naprzeciw niego. Ból, który przezwyciężyć się starał, tryskał z oczów i wyrazu