Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/209

Ta strona została uwierzytelniona.

całej twarzy od dnia wczorajszego zmienionej straszliwie. Sam bój wewnętrzny i praca aby nic nie okazać po sobie, złamały go widocznie.
— Mój ojcze, — rzekł — Bóg dotknął srodze dom nasz. Święta wola Jego, nie szemrzę, lecz jęknąć muszę. Miałem jedno dziecię, straciłem je. Część winy spada na mnie, wielka, największa może. Wszakżem się zgodził wyprawić go tam, skąd tylko z zarazą mógł powrócić. Stało się czegom się lękał. Obcym, innym przyszedł do rodzicielskiego domu. Byliście świadkami wypadków. Postąpiłem sobie surowo, tak mi kazało sumienie; nic, zdaje mi się, do wyrzucenia sobie nie mam. Byłem sędzią, lecz powinien był we mnie czuć serce ojcowskie. Zamiast posłuszeństwa i poddania się w pokorze, podniósł bunt — uszedł, wyłamał się z pod mej władzy i opieki. Wszystko poprzednie jest niczem obok tej winy jego. Nie mam syna! nie mam dziecka! Jestem zmuszony wydziedziczyć go i wyrzec się!
Wojewoda zamilkł. Ksiądz podniósł leżący na stole krucyfiks i pokazał go wojewodzie.
— To moja odpowiedź cała — rzekł, — patrz na Ukrzyżowanego: On był przebaczeniem, miłosierdziem i dobrocią, On odpuścił grzesznicy, On łotrowi na krzyżu słał wyrazy pociechy, On modlił się za swych katów, On