Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/211

Ta strona została uwierzytelniona.

— Młodość! — rzekł staruszek.
— Tem większe zuchwalstwo, gdy w takim wieku już do otwartego buntu przychodzi.
— Panie wojewodo — po chwili zamknął kapłan — milczę, rada moja nie potrzebna snadź.
— Cóżbyście uczynili na mem miejscu?
— Czekałbym opamiętania.
— I puścił go bezkarnie? — wybuchnął wojewoda powstając. — Spójrzcie, co się po świecie dzieje i jakie się nam zwiastują czasy, i czy pora pobłażać, gdy wszystko się rwie i pęka? Żony odchodzą mężów, duchowni rzucają ołtarze, dzieci się rodziców wypierają, rodzeństwo zagryza się o kości. Jeśli ci, co stoją przy prawach starych, nie pójdą w obronie ich, — bezbrzeżna rozpusta świat ogarnie.
— Nie — rzekł powoli kapłan — przypomnijcie sobie czasy, gdy Zbawiciel na świat przychodził. Byłoż naówczas lepiej? Nie gorszeż jeszcze rozpasanie panowało nad światem? nie obrzydliwszaż jadła ludzkość zgnilizna? Czemże ją Chrystus pokonał? nie klątwą ani chłostą, ani potępieniem... ale miłością i przykładem cnoty.
Wojewoda zamyślił się ponuro.
— Więc jabym miał — zawołał — zostać zwyciężonym i milczeć, dać się sobie urągać i znieść szyderstwo z mej władzy? Od kogo?