Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/212

Ta strona została uwierzytelniona.

od własnego dziecka mojego! Nie, to nie może być; jutro mi wypowie posłuszeństwo co żyje podemną, a skarać nie będę śmiał buntu, pobłażywszy najwinniejszemu. Nie! nie! ja nie mam dziecka! ja go nie znam i znać nie chcę!
Ksiądz poruszył się na siedzeniu.
— Panie wojewodo — począł mierząc go wzrokiem spokojnym — nie o jedno dziecię tu chodzi, ale razem o najdroższą ci towarzyszkę żywota. Zniesież ona ten cios, potrafiż ona wyrzec się dziecka swojego? Pomyśl, czy nie wydałbyś też na nią wyroku śmierci. A cóż ona jest winną, ta święta istota? Nad nią, jeśli nie nad dzieckiem, litość mieć powinniście.
Stary drgnął.
— Chora jest i o niczem wiedzieć nie będzie. Wydałem rozkazy. Nie zapyta mnie, bo wie, że pytaniem zakrwawiłaby mi serce. Będę czekał aż odzyska siły, lecz pewien jestem hartu jej duszy; przyjmie ona słuszny wyrok i uzna jego sprawiedliwość.
— Stoicie przy swojem — odezwał się ksiądz — na nic się tu rada moja nie zdała. Pozwijcie, zawołajcie, rozkażcie wrócić, zagroźcie, ale nie karzcie niewysłuchanego! Sąd schwytanemu na uczynku złoczyńcy daje obrońcę i słucha go: komuż jeśli nie ojcu przystało wyczerpać wszystko, nim się rozłączy z wła-