Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/215

Ta strona została uwierzytelniona.

nietknięte w drodze pieniądze Hennichena; część ich, zawinąwszy w oddarty kawał podszewki od sukni, wyrzucił Józiakowi i rozkazał mu szukać sposobów uwolnienia.
Było to zadanie nad siły biednego niedoświadczonego i wcale do takich przedsiębiorstw niestworzonego chłopca. Odbiegł od okna lamentując i rozpaczając, nie wiedząc komu się zwierzyć. Zdawało mu się w końcu, że podstarości, który okazał litość nad wojewodzicem, mógłby mu przyjść w pomoc. Pobiegł do niego, wiedział że go przynajmniej nie wyda. Ale na pierwsze cicho wyszeptane słowo stary głową potrząsł.
— Ja nie pomogę, byłoby obrazą Bożą, aby syn od ojca uchodził; winien pan wojewoda, że go katuje, ale winniejszy on będzie, jeśli pomyśli o ucieczce.
Józiak zaczął mu rozpacz Janusza opisywać i groźby, że sobie życie odbierze. Podstarości zbladł, ręce łamać począł, chciał naprzemiany to iść donieść o wszystkiem wojewodzie, to biedz i ratować dziecię. Po długich targach z sobą i z Jóźkiem stanęło na tem, że podstarości wskazał w miasteczku człowieka, który za pieniądze mógł się na wszystko ważyć. Był to stary kowal, o którym rożne chodziły wieści, który już kilkakroć zbiegał i powracał do chaty.