Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/224

Ta strona została uwierzytelniona.

i namarszczywszy czoło — nie mam syna! Winien był herezyi, zamknąłem go żądając opamiętania; wyrwał się z więzienia i uszedł: bunt to jawny przeciwko władzy rodzicielskiej.
Po zbyt słabem wrażeniu, jakie ta wiadomość wywarła na pisarzu, poznać mógł wojewoda, że nie była dlań nowiną.
— Jesteś srogim i okrutnym — odezwał się pisarz — masz więc to, czegoś chciał i co wywołałeś.
Na ten wyrzut, jakby gardząc wypowiedzianą sobie wojną, wojewoda ręki tylko skinieniem odpowiedział.
— Bracie, — dokończył pisarz, — skoro tak jest, ja muszę Janusza być obrońcą i opiekunem i nie dopuszczę, aby krew nasza marnie przepadać miała. Między nami więc też rozbrat nastanie.
— Nigdyśmy jak bracia nie żyli! — rzekł obojętnie stary. — Cóż mnie to dziś obchodzić może! Straciłem dziecię, widzę żony cierpienie, na które niema ratunku, jestem opuszczony od ludzi i od Boga... Niech się stanie wola Jego nademną.
Pisarz, który łatwo miękł, gdy mu do serca przemówiono, rzucił się do brata i począł go ściskać.
— Ale czyż nie ma ratunku?... Na Boga!
— W sumieniu mem czystym się czuję —