Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/226

Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrzże na świat; nie pora już heretyków palić, boby mało kto żyw został; nawrócenie zostaw Bogu i czasowi. Zresztą, kto ci ręczy, że ty się nie mylisz?
— Kto? Kościół.
Pisarz się uśmiechnął.
— A no — który? — jest ich dosyć!
— Ja jeden znam — surowo odparł wojewoda — a rozprawiać o tem nie chcę i nie będę. Zostaw mnie z moją starą wiarą w pokoju.
Pisarz ramionami zżymnął.
— Alboż to ty pierwszy, którego to spotyka? — dodał — a panowie Zborowscy, a Radziwiłłowie, a inne rody, w których synowie od ojców odstali i bracia z braćmi się rozdzielili, jeden do zboru, drugi do kościoła? Przecie jeden drugiego nie wyklina.
— A wiecie wy, jaka przyszłość i te rody czeka i nas wszystkich, gdy ziarno niezgody między nami posieją? — mówił wojewoda. — Możeż być tam miłość, gdzie niema jedności wiary? ma być zgoda, gdzie każdy inaczej trzyma? Przypomnijcie sobie te słowa pisma, które grodom w sobie rozdzielonym zagubę zapowiadają! Tak będzie i z nami.
Wstrząsnął się cały. Pisarz milczał, już na argumenta mu nie stawało wątku, jął namawiać tylko o przebaczenie dla syna.
— Niech nogi ojcowskie ucałuje — rzekł —