Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/228

Ta strona została uwierzytelniona.

Był to wypadek wielki, gdy ujrzano rodzonego brata pańskiego z zamku na nocleg przybyłego do gospody. Ludzie się zgromadzili jak na widowisko. Miarkował łacno każdy, że tam do jawnego zerwania pomiędzy nimi przyszło. Rozeszła się zaraz wieść po Rochowie, pobiegł ktoś do plebanii donosząc księdzu. Zwlókł się co rychlej starzec, ledwie płaszcz narzuciwszy.
— Co się stało? — rzekł wchodząc — aliści już i między wami co zaszło! Całaż rodzina ma się rozbić?
— Inaczej nie mogło być — podchwycił pisarz — żelazny człek w niczem ustąpić nie chce, niechże zna, że mu się jest komu oprzeć.
Chodził pisarz gniewny po izbie i mruczał: Niechaj zna!
— Ale cóż ludzie powiedzą! Jaki przykład dla narodu! — zawołał ksiądz — powadzą się więc i ubożuchni patrząc na was, a powiedzą: patrzcie jak oni żyją.
— Jam nie winien! — bijać się w piersi krzyknął pisarz — prosiłem go i miękczyłem jakem mógł, przecie miara jest wszystkiemu i cierpliwości ludzkiej. Nie zna on syna, nie będę więc ja znał brata.
— A komuż przez to krzywdę uczynicie? — rzekł ksiądz z cicha — największą sobie. Jeśli on źle postąpił, po coż go naśladujecie?