Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/229

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z nim wyżyć nie można — zakończył pisarz zadumany — więc koniec.
Jak przewidzieć było łatwo, wypadek ten nietylko po miasteczku rozszedł się zaraz i po okolicy, tak, że szlachta nie mówiła jeno o tem. A gdy na rochowskim zamku takie się rzeczy działy, cóż było się spodziewać tam, gdzie daleko więcej miano powodów do waśni i sporów?
Co późna w nocy spędziwszy czas na rozmowie z księdzem, od którego się dowiedział, że wojewodzina prawie z łóżka nie wstawała, ale o ucieczce syna nie wiedziała nic jeszcze — pan pisarz kazał jak brzask gotować się do podróży, by do Zalesia wracać.
Mrocznym rankiem wyruszając z gospody, spojrzał na mury starego zamku, w którym się wychował, i na tę myśl, że mu już do tych miejsc powrócić nie będzie można, łzą zaszła powieka.
Stał odwieczny gródek we mgłach, ponury, szary, ciemny, milczący i jakby pusty. Mieszkała w nim teraz boleść i smutek.
Pisarz poczuł, że może i nań spadała część za to. Nie on-li namówił wojewodę do wysłania syna, a ta nieszczęsna podróż nie byłaż przyczyną całego nieszczęścia?
Słusznie więc powinien był dźwigać część ciężaru, jaki nań spadał. I nie byłby on może