Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/232

Ta strona została uwierzytelniona.

krokiem przebiegał sale, szedł do łoża wojewodzinej, popatrzył na wynędzniałą twarz jej, która mu się uśmiechać starała, i zagadawszy o zdrowiu i pogodzie, wracał zamknąć się u siebie. Kancelarzyści przychodzili z papierami, zbywał ich krótkiem słowem.
Ze szlachty, klientów domu dawnych, kilku przybyło z różnemi prośbami, a więcej może ciekawych co się na zamku działo. Wojewoda starał się z nimi być po dawnemu, dawał co chcieli, tylko uśmiechu i swobodnej myśli dać nie mógł.
Dawniej surowy dla dworzan i często gwałtowny, nie zwolniał wprawdzie dla nich, lecz w słowach był zwięzły i zdawał się obojętnym nawet na przekroczenia. Surowa karność we dworze zwolna się rozprzęgać zaczęła, bo oko pańskie nie patrzało na nic.
Wojewodzina z każdym dniem była gorzej; stawało się to widocznem, iż się nie łatwo podźwignie. Mąż spodziewał się, że pierwszy ból przetrwawszy, wstanie i oswoi się z losem swoim, lecz łudzić się już nie było podobna; biedna Monika schła z tajonego strapienia.
Od owej nocy gdy odwiedziła syna i wróciła zrozpaczona, nie spytała o niego Dubrowinej, a ta też rozmowy nań nie naprowadzała. Widząc swą panię coraz gorzej, gdy żadne leki kobiece nie pomagały, gdy się wyczerpały