Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/235

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wyrokom boskim oprzeć się trudno — rzekła dotykając jej dłoni — czuję, że żyć nie mogę. Nie trzeba tylko straszyć napróżno wojewody, ucierpi on dosyć, pocóż ma się trwożyć zawczasu. Moja Dubrowino, ja się muszę z Bogiem przejednać i wziąć na drogę wieczności błogosławieństwo, lecz niech o tem nikt nie wie we dworze. Daj znać księdzu... cicho... niech przyjdzie tu do mnie i wiatyk mi przyniesie. Proście go... niech wybierze chwilę, gdy wojewoda się oddali lub zamknięty będzie u siebie.
Uspokoiwszy panią, poszła sługa wierna na probostwo i księdzu zaniosła pobożną prośbę wojewodzinej. Trudno było przekradać się tak kapłanowi, lecz wolę pani chciał spełnić; późno więc w noc przywlókł się cicho do jej sypialni. Wojewodzina była ubraną, a choć się na nogach utrzymać nie mogła, klęczała sparta o łoże, aby tak przyjąć kapłana. Po cichej spowiedzi nastąpił ten obrzęd uroczysty, który chrześcijanina odchodzącego poleca boskiemu miłosierdziu i błogosławi odchodzącemu.
Po niem, jaśniejszem wejrzeniem, weselszą twarzą zdawała się wojewodzina okazywać powrót do siły i spokoju. Zatrzymała księdza przy sobie.
— Ojcze mój — rzekła — bądź mężowi mojemu pociechą, pomocą, radą. Biedny czło-