Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/236

Ta strona została uwierzytelniona.

wiek nie ma nikogo coby dlań przyjaźń okazał, sądzą go surowo. Ja tylko jedna znam jego serce i duszę. O! jakże mnie boli, że go rzucę tak samego wśród obojętnego świata.
— Bóg da, pozdrowiejesz nam pani, — odezwał się kapłan.
— Nie — odezwała się wojewodzina — czuję godziny ostatnie. A! wielebym mówić! o wiele prosić cię chciała — nie śmiem... pragnęłabym pytać — lękam się. Ojcze! bądź dobrym dla zbłąkanego dziecięcia...
I płakać zaczęła.
Chociaż nikt nie mówił jej o ucieczce syna, biedna matka miała snać jasnowidzenie jakieś, bo się odezwała po cichu:
— Gdzie on jest teraz... a! tam pewnie... u stryja, gdzie dla jego duszy dobrze być nie może. Powiedz mu, ojcze, jeśli go zobaczysz, tobie to przekazuję, że go błogosławiłam i błogosławię — lecz niech ojcu będzie posłusznym. Biedne dziecko i biedny ojciec — a ja najbiedniejsza.
Znowu łzy polały się z oczów i zamilkła. Napróżno ksiądz usiłował natchnąć ją nadzieją, ona już żadnej nie miała.
Po odejściu staruszka, kazała odmawiać Dubrowinie modlitwy i tak dotrwała do rana.
W przerwach i odpoczynkach pytała jej