Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/24

Ta strona została uwierzytelniona.

uliczką ku kamienicy, na której wschodkach widzieliśmy go przed chwilą.
Oglądał się bacznie wracając, lecz szczęściem nikogo nie spotkał w drodze; zdyszany przypadł znowu u wnijścia domu i głowę zwróciwszy ku rynkowi, zdawał się stamtąd przyjścia czyjegoś oczekiwać.
Ściemniało już było i noc choć pogodna, gwieździsta, ale coraz czarniejsza nadchodziła. W rynku już było mroczno, smugi tylko czerwonych świateł z okien gospód i domostw gdzie niegdzie przerzynały cienie. Na nich migały przechodniów postacie, na chwilę stawały się widoczne i nikły znowu w pomroce. Gwar ustawał coraz, tylko ze studenckiego Złotego Gołębia śpiew się rozchodził roztwartem oknem po mieście spokojnem, niekiedy głośniejszy, to znowu przycichający. A gdy na chwilę ustał, wrzawa i szmer rozmowy krzykliwej jeszcze się dalej rozlegały.
Po bruku tętniały kroki rozchodzących się mieszczan i studentów; stróże nocni z latarkami i halebardami zaczynali swój obchód, stając u drzwi na chwilową z gospodarzami rozmowę.
Kilka minut upłynęło, nim się chłopak doczekał swojego wojewodzica.
Głos jego i śmiech wesoły poznał zdaleka. Ktoś ze studentów znać mu towarzyszył, bo