Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/241

Ta strona została uwierzytelniona.

Zabolało go serce.
Przed synem zgonu matki taić nie mógł, szedł więc do niego i całując go, rozpłakawszy się, rzekł mu:
— Nie masz matki!
Janusz stał jak osłupiały chwilę, załamał ręce, poczuł, że ten zgon i na jego zacięży sumieniu. Obawa ojca, niebezpieczeństwo narażenia się na jego zemstę, znikło wszystko z przed oczów.
— U jej trumny miejsce moje — zawołał — ja jadę.
— Ja z tobą — dodał pisarz.
Nie było ani chwili do stracenia. Posłano po konie, i w półgodziny potem byli już oba na gościńcu. A że pisarz lękał się opóźnić, ludzi wziął, strzelców z boru, którzy ich krótszemi drogami poprowadzić mieli.
Prawie się do siebie nie odzywając, ledwie koniom dawszy wydychać, biegli tak do Rochowa, i z południa w niedzielę zamek przed sobą na wzgórzu ujrzeli. Pisarz odetchnął lżej, ciągle się bowiem trwożył o to, aby się nie opóźnili. Eksportacya zwłok dopiero wieczorem odbyć się miała. Groby rodziny znajdowały się w sklepach parafialnego kościoła, i tu też wojewodzina pogrzebioną być miała. Dobiegłszy do miasteczka, ledwie suknie żałobne wdziawszy, Janusz pieszo poszedł ku