Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/247

Ta strona została uwierzytelniona.

— Domyślasz się — rzekł, — iż mam od zmarłej ostatnie dla was pożegnanie. Tak jest, błogosławiła ci święta niewiasta konając. Nie byłbym sługą Bożym i głosicielem prawdy, gdybym oddając ci tę pociechę nie dołożył napomnienia. Dziecko moje, uderz się w piersi: kto wniósł ten rozterk i żałobę do domu, jeśli nie ty sam? Ona ci przebaczyła i Bóg ci przebaczy. Ukorzyłeś się przed ojcem, otrząśnij z siebie to, coś na sobie przyniósł od obcych.
Januszowi zmieniła się twarz. Dni spędzone w towarzystwie Zaranka i Tiliusa odnowiły pamięć witemberskich nauk; chciał już usta otworzyć by zaprotestować, gdy starzec spojrzawszy nań i odgadnąwszy może myśl jego, wyciągnął rękę:
— Dość — rzekł — nie pora dziś mówić o tem. Ten dzień rzuci w twą duszę ziarno, które urośnie. Idź w pokoju!
Wstał stary i pożegnał wojewodzica, spiesząc do pisarza, który brata łajał.
— Noga tu moja nie postanie u was, — wołał — bywajcie zdrowi. Nie o mnie mi chodzi. Bóg z nim, z tym waszym panem wojewodą; darliśmy z nim koty nie jeden raz, już nie przejednamy się pono nigdy na dobre, — ale o dziecko mi szło! Teraz on mój, bo ja go za syna biorę; powiedzcie mu to. Nie mamy tu co robić. Zwłoki złożyliśmy na wieczny