Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/255

Ta strona została uwierzytelniona.

pisarza, ale ten pieniędzy odmówił, bo ich nie miał, i wywołał srogie narzekanie.
Co wieczora na cichem dawniej probostwie ucztowano z gośćmi, zabawiając się ochoczo. Zaranek bowiem, który widać dużo biedy przecierpiał, chciał sobie teraz przymusową wstrzemięźliwość wetować.
I tego wieczora dość huczno było na probostwie. Pożyczone z kościoła lichtarze, a bodaj i świece, rzęsisto oświetlały izbę sklepioną, jedyną obszerniejszą w całym domu. Stół w pośrodku zastawiony był przekąskami wieczornemi, z mięsiwa i kilku potraw złożonemi. Dwa ogromne dzbany pisane, pełne piwa, i flasza miodu, z kubkami cynowymi, miejsce poczestne zajmowały w pośrodku. Sam gospodarz rozsiadł się wygodnie w krześle, niepoczesna figura, ubrana jak najdziwaczniej. Niemłody, sterany, niemiłej twarzy, postaci niezgrabnej, starać się zdawał aby w nim duchownego jak najmniej znać było. Zapuścił więc chudy wąs, krótką odzież sprawił, a pod pozorem niebezpieczeństwa chodził nawet zwykle z orężem, z tulichem u pasa nie rozstając się nigdy. Zręczny bardzo, choć krzyczał wiele i zdawał się mówić dużo, w istocie nigdy się nie wygadał jasno, ale chodził drogami różnemi i cichemi do celu, dobierając dogodniejsze.