Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/258

Ta strona została uwierzytelniona.

dował, mogło mu być wielce do smaku: Niemiec trzymał się na uboczu milczący, oczyma tylko chodząc po ludziach; stary mieszczanin śmiał się powtarzając: „a jużcić“; eks-franciszkanin, szybko mówiący, aplaudował potrosze, a nie przeszkadzał wcale; dziewczę słuchało wylękłe. Zaranek grając łatwo rolę pierwszą, wymownymi wyrazy przeciw nadużyciom hałasować mógł jak chciał i wyklinać bałwochwalców.
Wieczór byłby zszedł bardzo przyjemnie, gdyby nie to, że mimo spóźnionej pory z miasteczka przez stróża zapowiedział się gość jeszcze jakiś, na którego czekano. Nie było wątpliwości, iż i to być musiał jakiś wędrujący apostoł, któremu zbywało na wieczerzy i poduszce.
Usłyszawszy hałas w sieni, Zaranek był pewien, że to ów zapowiedziany gość przybywa; ruszył się, jakby iść naprzeciw niemu chciał, gdy drzwi się otworzyły i opasła postać, z rumianą, czysto wygoloną twarzą, w stroju jakimś nieokreślonym, w długich butach do kolan, z czapką na głowie, wtoczyła się — wiodąc pod rękę kobietę średnich lat, bladą, z wielkiemi oczyma czarnemi i nader ostrym twarzy wyrazem. Jejmość ta, obwiązana chustkami białemi, jakby dla niepoznania, w sukni czarnej obszernej, dziwnie