Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/268

Ta strona została uwierzytelniona.

przytułku i opieki od prześladowania pod jego skrzydłami szukając.
— Bluźni ten człek! bluźni! — przerwał mu Szałaj — milczałby lepiej; nie chcę chwili dłużej pozostać pod tym dachem, który runąćby powinien na głowę tego niegodziwca.
Skierował się ku drzwiom, mówiąc te słowa, i chciał pisarza pominąć, ale go ten zatrzymał.
Nowy, śmiały człowiek podobał mu się.
— Dokądże waść po nocy pójdziesz — rzekł — stój, przenocuj we dworze u mnie, chętnie was i z serca proszę.
— Dasz mi kąt i barłóg? przyjmę chętnie — odezwał się Szałaj — tyś nie winien zgorszenia, ale tu zostać z tym samozwańcem i oszustem!!
Pisarz się rozśmiał na głos, skinął na Janusza, i za szlachcicem idąc w trop, nie pożegnawszy Zaranka, wysunął się z plebanii. W sieniach i na podwórzu słychać jeszcze było śmiech jego.
— A to im pieprzu zadał dobrego! — powtarzał rozweselony pisarz. — Musi on ich dobrze znać, bo to są takie trutnie, ile ich tam jest! dobrze im tak!
Uradowany pocieszną ową historyą, kazał zaraz łowczym na wóz wziąć Szałaja, ale ten się od jazdy wymówił.