Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/270

Ta strona została uwierzytelniona.

— A jużcić! — szepnął znowu mieszczanin.
Zaranek chodząc niespokojnie ramionami ruszał.
— Otóż to taka dola nasza, — dodał — jego miłość, nasz protektor, pan pisarz, ten oto kolator a dobrodziej, coby miał stanąć w obronie pokrzywdzonych i w dyby kazać zabić włóczęgę, jeszcze go do dworu poprosił, aby mu tam niestworzone rzeczy plótł fanatyk bez mózgu!
— A jużcić — mruknął mieszczanin, i powoli ulegając ciągłym szeptom i nagleniu córki, wziął czapkę aby wyjść. Zaranek to spostrzegłszy zbliżył się doń.
— Więc panie teściu przyszły, słowo się rzekło, ślub jak najrychlej być musi. Najlepiejby pono z bytności szanownego ks. Syncerskiego korzystać, ja jemu dam ślub, on mnie i rzecz skończona.
Ks. Syncerski najzupełniej się na to zgadzał, ale biedna ofiara, widząc zbliżające się niebezpieczeństwo, rozpłakała się rzewnie i od głośnego prawie ryku wstrzymać nie mogła.
Na próżno ojciec fukając uspokoić się ją starał, przytulona do jego ramion, zapominała nawet o świadkach, ręką odpychając Zaranka, który stał wielce pomięszany.
— Niechno jegomość nie uważa — odezwał się mieszczanin — zwyczajna to rzecz,