Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/290

Ta strona została uwierzytelniona.

go nie widział w oczy, sądził że ma ze szlachcicem jak sam do czynienia. Pisarz się bawił tem, gdy kogo tak w błąd wprowadził i nie dał się poznać. Poczęli więc, jadąc razem, poufale gawędzić. Spytał dokąd dąży — szlachcica. Ten byt nieco świeżymi parą kubkami miodu rozweselony.
— Jadę do Zalesia, mospanie — odezwał się — i to jeszcze z pismami, a zapewne bardzo ważnemi, bo mi za ich oddanie sowicie zapłacono i polecono w ręce oddać na cztery oczy młodemu wojewodzicowi.
Tknęło to bardzo pisarza.
— A od kogoż to? — spytał.
— Od jakiegoś Niemca.
Stary aż się zatrząsł.
— A niedoczekanie twe żebyś ty mu je oddał; to ani chybi, niemieckie amory mu się przypominają — pomyślał.
Wziął się tedy na wykręt, zaręczając szlachcicowi, iż tego dokazać nie podobna, bo we dworze jest pilność wielka i oko na wojewodzica; ale że on mu się podejmie pośrednictwa za małą nagrodę.
To żądanie dołożył, aby podejrzenie usunąć. Dał się szlachcic dobroduszny ująć, i pisarz w miasteczku go zostawiwszy, sam z listem do domu ruszył.
Nie miał bynajmniej na sumieniu pismo