Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/294

Ta strona została uwierzytelniona.

nie chciał. Stary proboszcz tylko, nie wzywany, czasem przychodził, czując się do obowiązku; wojewoda go przyjmował, bo to było dawnym zwyczajem, ale się wcale przed nim nie wywnętrzał. Na zadane pytanie odpowiadał, krótko i sucho. Starzec posiedziawszy uchodził, a po kilku dniach powracał znowu. Często bardzo ledwie słów kilka przemówili do siebie.
Na nabożeństwie najwięcej wojewoda czasu spędzał; niekiedy wchodził do pokojów żony, które chciał mieć tak urządzone i nietknięte jak za życia były, i tam modlił się przy jej klęczniku.
Szlachta, dawniej bardzo często zajeżdżająca do Rochowa po radę i pomoc, nie śmiała teraz być natrętną, wiedząc jak nieszczęśliwy człek cierpiał. Użalano się nad nim powszechnie, nikt mu postępowania jego za złe nie miał.
Budziło tylko niezmierne zajęcie i ciekawość, co wojewoda pocznie, gdy się żałoba skończy, gdy wielki ból ów ostygnie i rana zabliźniać się zacznie. Zdania były podzielone, wnioski różne; ci co go znali najlepiej, przekonani byli, iż tak nieugięty dowlecze się do końca.
W drugim, czy trzecim tygodniu wszakże wojewoda zjawił się sam na plebanii. Odwiedziny to były rzadkie i staruszek czuł, że je coś spowodować musiało.