Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/297

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy się na progu zjawił i dano o nim znać wojewodzie, zdziwił się niezmiernie, jakiś czas stał w niepewności i nie rychło wyszedł. Przeczuwał znać, że go natrętnie badać będzie lub zechce na zmianę życia wpłynąć. A że oprócz sali żelaznej inne były zamknięte, posłano je dopiero otwierać, i wojewoda wziął krewniaka do sypialni.
— Chciałem pana brata choć zobaczyć — odezwał się przybyły, — jeśli kiedy, to w smutku i żałości obowiązek nawiedzieć. Cóż myślicie? co czynicie? czemu choć nie ruszycie gdzie z domu?
— Dokąd i poco? zapytał wojewoda.
— Masz waszmość obowiązek żyć, więc i życie sobie znośnem uczynić, a toś się żywcem zagrzebł w tych murach. Przyznam się panu bratu, nigdy Rochów bardzo wesołym nie był a dziś... chyba wy jedni tu wyżyć możecie.
— Dla mnie niema milszego miejsca na świecie.
Rozmowę z nim utrzymać było trudno. Kasztelan, który zwykł był rzeczy brać po ludzku i jak się one narzucały, nie pojmował tego dobrowolnego zamęczenia się wojewody.
— Jabym na miejscu waszem inaczej sobie radził — dodał kasztelan — trzeba ruszyć w świat między ludzi. Waść, panie bracie, nie