Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/302

Ta strona została uwierzytelniona.

nie przebaczy; ale Bóg widzi że mi za nim tęskno. Dawnośmy się nie kłócili.
Ksiądz ramionami ruszył.
— Próbujcie.
Nudząc się straszliwie dwa dni tak wyczekał pisarz, czy się wojewoda nie pokaże na plebanii — nie przyszedł. Trzeciego, gdy już do odjazdu się zbierał i księdza tylko przybył pożegnać, najmniejszej nie mając nadziei widzenia się z bratem, ujrzał go przez okno powoli zmierzającego na probostwo. Poczciwy pan pisarz uczuł bijące serce, złożył ręce i stał tak, niby na czatach. Byłby się rad rzucił wchodzącemu na szyję, zapomniawszy o wszystkiem; lecz to nie uchodziło z wojewodą, siadł więc na krześle i milcząc czekał.
Drzwi się otworzyły, starzec blady, kirem odziany, stanął w progu, obejrzał się i zobaczywszy pisarza zdawał się w pierwszej chwili chcieć cofnąć, chwilę niepewny wahał się, wreszcie surową twarz przybrawszy — wszedł.
Ksiądz na powitanie pospieszył. Wojewoda milcząc pocałował go w ramię, wedle zwyczaju, i kilka słów niewyraźnych szepnął. Pisarz czekał zrazu aby go zagadnął, ale na niego wcale nie zwracał uwagi, jakby na nieznajomego. Zmieniło to nagle usposobienie wrażliwego niezmiernie pisarza, który począł się burzyć wewnątrz.