Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/303

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż pan brat — wybuchnął — nawet mnie widzieć nie raczy?
Wojewoda zwolna zwrócił głowę i na znak powitania schylił ją.
— Zapowiedziałeś mi waszmość, że tu noga jego nie postanie, i że znać mnie nie chcesz.
— Jestem w przejeździe, i nie na zamku, ale u proboszcza, słowa więc dotrzymuję.
— Ja takoż — rzekł wojewoda i zwrócił się.
Położenie było przykre. Szczęściem dla pisarza prawnik mu jakiś przed parą tygodni szepnął, że pan wojewoda mógł ci wprawdzie wydziedzicyć syna z ojcowizny, ale z macierzystego posagu winien był zdać mu rachunek i zwrócić go. Miał więc asumpt pan pisarz do rozmowy.
— Bardzom rad, że się tu z panem wojewodą (nie powiedział już: z bratem) spotykamy, oszczędzić to może jurgieltu dla rzecznika. Wyrzekłeś się WMość syna, aleć mu przecie macierzysty dział słusznie należy i tego mu odjąć nie możesz.
— Zapisaliśmy się na przeżycie — odparł chłodno wojewoda — możecie w aktach popatrzeć. Niema po matce nic.
Tem usta zamknął pisarzowi, który mruknął:
— Nie wiedziałem o tem.
A po chwili dodał: