Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/304

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy zapisy były ważne, da się widzieć, boć panowie Górkowie nie opuszczą sieroty.
Wojewoda nic nie rzekł.
Siedzieli tak oba nie patrząc na siebie. Na twarzy żałobnego męża znać było jakby walczył z sobą; purpurą się okryła, nabrzmiały żyły, usta drżały, lecz wprędce owładnął sobą i zamilkł.
— Miły Boże — półgłosem począł pisarz — gdyby z grobu wstali rodzice nasi, co tu leżą pod kościelnem sklepieniem, a ujrzeli nas obu siedzących tak, niby nieprzyjaciół, mierzących się oczyma, cedzących ostre słowa — coby rzekli, i czyby się, widząc to, na powrót do trumien nie pokładli?
— Gdyby wstali a spytali — po namyśle odezwał się wojewoda — z czyjego się to stało powodu? Kto ojców wiarę porzucił, kto węzły rodzinne zerwał, kto bunt podniósł i wyłamał się z winnego posłuszeństwa, kto buntownikowi dał opiekę? zaiste, zakrywszy oczy aby go nie widzieć, woleliby znowu umrzeć niż patrzeć na zdrajców.
— Ostre słowo, mości wojewodo — zawołał pisarz. — Za grobem inaczej ludzi sądzą. Musieliby spytać też: kto zamiast być miłosiernym ojcem i sędzią sprawiedliwym, był popędliwym katem? kto umierającą matkę dziecka pozbawił i ostatnie jej chwile zatruł?