Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/308

Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle w piersi się uderzył, spojrzawszy na kościół, który z okna widać było; chwycił czapkę i nie żegnając się z nikim skoczył do drzwi, które się z hukiem za nim zatrzasnęły. Staruszek stał przerażony i drżący. Pisarz ruszył się, jakby za nim chciał biedz i szabli u boku szukał, ale go ksiądz pochwycił za ręce i opierającego się na krześle posadził.
— Panie pisarzu! co się wam stało?
— Mnie? zapytaj co jemu? — przerywanemi słowy począł pozostały, który powoli do siebie przychodził i znękany podparłszy się na ręku, zamyślił głęboko.
Tak gniew odszedł po chwili. Pisarz oczyma powiódł, westchnął i czapkę swą w pyle leżącą podniósł.
— Jak się WMości zda — rzekł — z tym człowiekiem niema co począć? Dziecka mi żal! Co mam czynić? wszystkie środki wyczerpałem.
— Jeśliś Wasza miłość takich tylko używał!
— Wszystkich, boć i błagania i próśb; rozbiły się o to serce kamienne.
Pisarzowi łzy strumieniem z oczów się puściły i myślał znowu.
— Dziecko wpędzi do grobu. Co tu począć?
Stanął nagle i zwrócił się do proboszcza.
— Jak myślicie, powaga J. K. Mości