Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/310

Ta strona została uwierzytelniona.

wy zebrać, barwę dać, konie i wozy i rzędy i wszelkie przybory bodaj kupować, aby znowu zbyt się ubogo i niepocześnie nie stawić.
Zaledwie do Zalesia przyjechawszy — opanowany tą myślą, Borzykowskiego, który u niego wszystkiem był, wołać kazał. Stary sługa znał z tego swego pana, iż mu do wszystkiego było zawsze pilno, dopóki pierwszy ogień nie przeszedł. Domyślił się, że tu już coś nowego na kołku.
— Borzykowski mój, — biegnąc ku niemu począł pisarz, — ja bez ciebie nie mogę nic, ratuj mnie.
Uśmiechnął się wąsacz i skłonił.
— Nie mam innej rady jak ze sprawą synowca do króla JMci jechać. Z bratem ja sam nie poradzę nic, próżnom się z nim ściął, mało do szabel nie przyszło. Kamień to, nie człowiek. Do Knyszyna muszę, niech go król pozwie, może jego poszanuje.
Ruszył ramionami nieznacznie Borzykowski.
— Ale król JMść w Krakowie.
— Tem ci lepiej; wszystko mi jedno gdzie go szukać, byle znaleźć.
— A u nas ani dworu, ani ludzi, ani koni.
— Właśnie mi to wszystko musisz waszmość sprawić.
— A podskarbi nasz przysięga, że we skrzyniach pustki.