Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/33

Ta strona została uwierzytelniona.

pani Gertruda, patrzała na to gorączkowe niemal zajęcie z takim przestrachem jak wprzódy na smutek. Słowa jeszcze nie powiedziały do siebie; na ostatek przybliżyła się cichymi kroki wdowa do gospodarzącego dziewczęcia i ozwała głosem miodowym, cichym, usiłującym przypochlebić się Frydzie:
— Moje dziecko! cóż ci to jest! Stałam i patrzałam chwilę... i przeraziłaś mnie, tak cię znalazłam posępną. Czyżby kochanemu dziecięciu braknąć co miało? Czybyś była niezdrową? Czyby się co stało? Mów! proszę cię! Stryj Hans gdy cię tak zobaczy, na nas winę zrzuci... a my, Bóg widzi, chciałybyśmy odgadnąć każdą myśl twoją.
Gdy pani Gertruda to mówiła, dziewczę składało książkę, to zamykało skrzyneczkę i unikało spojrzenia na nią, szukając środka, aby odpowiedź zamącić.
— Ciociu Gertrudo! nie widzieliście nożyczek moich?
Wdowa poczęła ich szukać, były pod rękę właśnie.
— Ale ty mi nie mówisz o smutku?
— O jakim? ciociu Gertrudo?
— Przecieżem cię zastała tak zamyśloną, tak pogrążoną.
— A! zmęczyłam się tylko przechadzką! W tych dniach ciepłych jesieni powietrze takie dziwne...