Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/333

Ta strona została uwierzytelniona.

gospody, bo spocząć lubił i nawet strój mu miejski ciężył, a rozpasać się potrzebował i wysapać. Spóźnienie dnia tego już i ludzi zaczynało niepokoić, bo wyszedł był sam, nikogo z sobą nie wziąwszy, i wiedziano, że rychło miał być z powrotem.
Gdy gaszenie ogni wytrąbiono i stróże nocni chodzić zaczęli, a dalej i północ biła, Janusz i dworzanie, którzy się spać nie kładli, poczęli myśleć co począć, i czyby nie należało wysłać na miasto, ażeby się o pisarza dowiedzieć, trwożąc się, czy go jakie nie spotkało nieszczęście...
Zdawało się jednak, że co chwila wrócić może. Jedni w progu domu, drudzy w oknach, wszyscy nie śpiąc, domyślając się, gwarząc dotrwali do wczesnego wiosennego poranku. Na brzask się już zabierało i po kościołach dzwoniono na jutrznię a pisarza nie było. Siedział on, nie chcąc ustąpić od łoża chorego brata, o którego się zatrwożył, pilnując go niezgrabnie, lecz serdecznie. Dopiero gdy już nadedniem powieki się choremu kleić zaczynały, wyśliznął się na palcach, a wyszedłszy w ulicę poczuł się tak ciężkim i złamanym, że musiał powlec się na spoczynek.
Idąc myślał teraz tylko, co powie Januszowi; bo go nie chciał nadaremnie trwożyć, nie potrafiwszy wymódz u wojewody przebaczenia dla niego.