Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/335

Ta strona została uwierzytelniona.

lewki napił, a wąsy ledwie otarłszy, Januszowi na wychodnem polecił, ażeby się nie oddalał z domu, bo go potrzebować może.
Chciał mu jeden z dworzan towarzyszyć koniecznie, ale go ofuknął i w domu wszystkim siedzieć kazał. Uważali, że idąc z pośpiechem, oglądał się długo, czy kto mimo rozkazu nie śledzi go, i groził zdala stojącym. Tak im tedy z oczów znikł, a nikt się tajemnicy domyśleć nie umiał. Janusz choćby się był wyrwać rad, musiał być posłusznym. Pod niebytność stryja na niego spadły odwiedziny różnych nowego zboru członków, i na rozmowie z nimi czas mu przeszedł do wieczora.
Znowu już mrok padał, a wojewodzic byłby się chętnie wyrwał ku rynkowi, ale go rozkaz stryja trzymał, a chciał mu być posłusznym. Dziwne jakieś przeczucie mówiło mu, iż niebytność pana pisarza z jego losami była w związku, a choć niepodobna było przypuścić aby się z wojewodą schodzić mieli, Janusz był niespokojny.
W istocie nie mógł się oddalić pan pisarz, dnia tego bowiem stan zdrowia brata znacznie się pogorszył. Lekarz już nie czynił żadnej nadziei i mówił, że się życie wyczerpało, że go niczem przywrócić niepodobna. Wojewoda słabł w oczach. U łoża jego siedząc, ocierając łzy, pisarz miał nadzieję, że tu wreszcie,