Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/336

Ta strona została uwierzytelniona.

w godzinie uroczystej rozstania, Januszowi przebaczenie wyrobić potrafi.
W ciągu dnia kilka godzin zabrało pisanie ostatniej woli, którą przywołany rejent, zamknąwszy się z wojewodą, urzędownie sporządził. O niej żadnej wiadomości niepodobna było zaczerpnąć, a nie szło też pisarzowi o majętności wcale, tylko o to ojcowskie błogosławieństwo, bez którego każde dziecię wiekuistą jest sierotą. Trwał więc nieprzerwanie na straży u proga, cisnął się natrętnie; wojewoda łagodnie go przyjmował.
Dziwna rzecz, widok pobożności brata, dopełnianych religijnych obrzędów, spokoju z jakim się na śmierć gotował, podziałały tak na pisarza, iż się czuł niemal zupełnie nawróconym.
Nieszczęściem, u niego nigdy długo na wrażenie i przekonania rachować nie było można. Poddawał się łatwo pierwszym, przyjmował drugie, ale tak samo nowe przychodziły zacierając te co je poprzedziły. Tym razem może silniejszy był zwrot, bo cofał pisarza do młodzieńczych jego wspomnień i do czasów szczęśliwszych.
Ku wieczorowi znowu dwaj bracia byli sami. Na wojewodzie znać było osłabienie i wyczerpanie, lecz umysł wszystkie swe siły zachował. Mówić tylko było mu ciężko a chwilami oczy jakby senne przymykały się i ciało szukało spoczynku.