Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/337

Ta strona została uwierzytelniona.

Pisarz siedział wlepiwszy wejrzenie w niego. Po kilkakroć rozmowę zaczynał, nakłaniając ją ku temu przedmiotowi, którego dotknąć się lękał, a przecież musiał on zagadnąć. Obawa zgonu skłoniła go wreszcie, że korzystając z chwili jednej, łagodnym głosem rzekł do wojewody:
— Chociaż mam wszelką nadzieję, że zdrów będziesz, że choróbsko to się przesili i pójdzie precz, a no, pozwól bym cię o syna zapytał, bym ci go przypomniał.
Łysnęły oczy wojewody z pod powiek i — cicho rzekł:
— Nie mam syna.
— Jakto? w tej godzinie nawet, gdyś był powinien wszystkim przebaczyć?
— Darowałem mu winę, ale pokuty darować nie mogę.
— I nie dozwolisz, aby przykląkł tu u łoża twego, ażebyś go mógł rękami drżącemi pobłogosławić?
Milczał wojewoda i wzdychał.
— Czyż sądzisz, — rzekł wreszcie, — że mnieby nie było lżej umierać, gdybym mógł mieć tę pociechę! Gdybym o sobie myślał tylko, bracie mój, dawnobym to uczynił. Nie mocen jestem. Nawróconego tylko i skruszonego przyjąćbym mógł, a tym — nie jest.