Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/339

Ta strona została uwierzytelniona.

ten czas, pojednaliśmy się z nim. Chory jest, i lekarz żadnej nie daje nadziei.
Pobladł Janusz.
— Stryju! tam teraz miejsce moje, choćby mnie miał odepchnąć.
Pisarz się zamyślił.
— Wiesz co, — rzekł, — i tego ci nie zataję, żem za tobą mówił, prosił, żem od niego żądał usilnie, aby ci przebaczył, alem tego wymódz nie potrafił. Chce, ażebyś do kościoła powrócił, błędów się swych zaparł, a naówczas...
Spojrzał na Janusza, który stał jak osłupiały.
— Tak jest, — rzekł, — te nowinki szwabskie to dyabła warto. Ja się sam przekonałem, to nie dla nas potrawa. Patrząc na brata nawróciłem się: precz od siebie wygnam tę zgraję. Z Niemcami zerwać trzeba, wyrzec się wszelkich z nimi konszachtów i tych amorów niezdrowych, a wszystko będzie dobrze.
Patrzał jak w tęczę na Janusza, który bladł i drżał.
— Stryju mój, — odpowiedział po namyśle — jam przyjął tę naukę z przekonania. Sumieniu mojemu kłamać nie mogę: tak trzymam, tak wierzę, a cóżbyście rzekli na mnie, gdybym dla czegobądź w świecie sumienie własne sprzedał?
— Niemcy cię opętali i po wszystkiem —