Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/34

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale nie jesteś chorą?
— Nie — nie — jak zawsze, Ciociu Gertrudo.
Wdowa znacząco pokiwała głową i złożywszy ręce jak do modlitwy stała przed nią.
— Ty bo nie jesteś szczera ze mną... coś ci jest, o czem mi mówić nie chcesz!
Dziewczę białe poruszyło ramiona.
— A! nic niema! i mówić niema o czem.
Szeptały tak, gdy druga postać niewieścia na ciemnem tle drzwi się pokazała. Była całkiem od pierwszej odmienną, słuszniejszą od niej, smuklejszą i z twarzy młodszą, choć do niej podobną. Ale na niej zamiast przybranej słodyczy malowała się znękana rezygnacya. Resztki wdzięku ją zdobiły... był to ostatni odbłysk młodości. Suknie jej jasne, włosy niepokryte i czoło nieosłonione dawały się domyślać, że nie była zamężną. Wzrok dziewczęcia szybko skierował się na nią; może widziała w przybyłej wybawienie od pytań natrętnych.
Ciocia Gertruda zwróciła się zaraz ku niej z wymówką.
— Cóż jest naszemu dziecięciu, Leno! Frydę znalazłam smutną.
Leny ramiona drgnęły i po ustach przebiegł niby półuśmiech dziwny.
— Ciociu Leno? wszak wieczerza gotowa?