Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/340

Ta strona została uwierzytelniona.

zawołał pisarz. — Ten szatan w spódnicy... gdyby go nie było, toćbyś przecie dla błogosławieństwa ojca bałamuctwo porzucił.
Zaczął żywo machać rękami.
— Cóż ty sobie myślisz? — dodał — albo to, uchowaj Boże śmierci na ojca, ja pozwolę ci się oszargać i z mieszczańską córką...
— Szlachcic jest! — przerwał Janusz.
— Jak Niemiec szlachcicem być może! To wszystko chłopstwo! — ofuknął popędliwie stryj — co mi ich szlachectwo! Ja nigdy też na to nie pozwolę, a jak się mi uprzesz, to i jam cię wydziedziczyć gotów, bo tej kucharki w domu nie zniosę.
Janusz blady jak chusta, słuchał uszom prawie nie wierząc.
— Nie pochlebiaj sobie, ażebym ja zmiękł — dodał stryj — w innych rzeczach słaby jestem, a no, w kardynalnych i ja twardym być potrafię. Oczy mi otworzył wojewoda. Wrogi nas rozbić chcą i wpakowali nam ten klin, abyśmy się między sobą jedli. A no, nie! Napatrzyłem się tych Zaranków i całej tej drużyny wywłoków; nie chcę ich, a waści z sobą z tej kałuży wyciągnę.
— Kochany stryju — szybko zawołał Janusz — nie będę przeczył, że dużo śmiecia ta burza nam naniosła, a no, ludźmi jesteśmy i nauki to nie kala.