Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/345

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie czyń pan tego! nie myśl nawet o tem! Zrywać nigdy nie trzeba z rodziną, bo nowej nie znajdziesz na świecie. Trzeba czekać. Wszystko się to odmienić może, musi. To czcze groźby.
Mówił to Hennichen takim tonem dziwnie zimnym, bez przekonania, chłodno, jakby się tylko co najprędzej pozbyć pragnął człowieka, z którym nie wiedział co czynić.
Zamilkli oba. Złotnik na palcach poszedł ku drzwiom i ostrożnie znowu, świecąc wyniesionym z sobą kagankiem, przeprowadził Janusza do wrót kamienicy. Tu pożegnali się niemem ręki ściśnięciem. Wojewodzic wyszedł nie zyskawszy nic nad tę pewność, że na Hennichena rachować nie może. Zostawało mu serce Frydy i na tem polegał, pewien, że się nie zawiedzie. Była to pociecha ostatnia, jedyna. Fryda, której pierścień czuł na piersi, która miała słowo jego, to dziecię naiwne, szczere, kochające, nie mogło go zdradzić.
Zamyślony przesunął się tak przez rynek i skierował do gospody stryja.
Nie dochodząc do niej, zdziwiony postrzegł krzątających się ludzi i ruch niezwykły koło domu. Przyśpieszył więc kroku, gdyż w tłumie tym poznał ludzi pisarza, a w progu mieszkania spotkał jego samego, z załamanemi rękami, zaledwie rozbudzonego ze snu.