Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/348

Ta strona została uwierzytelniona.

chwili nikt nie pomyślał o niej. Śmierć ta dla Janusza była nowym ciosem i mogła za sobą nieobliczone pociągnąć następstwa.
Tymczasem zajmowano się tylko pogrzebem, który zwyczajem ówczesnym musiał się odbyć z całą wspaniałością, jakiej imię rodziny i dostojność wymagały.
We trzy dni więc potem ciągnął się orszak żałobny ulicami Krakowa, na który ludzie patrzeć się zbiegali. Wszystkie zakony mu towarzyszyły, cechy, chorągwie i liczne bractwa, w które dawny Kraków obfitował. Szli kapnicy z zakrytemi twarzami, biczownicy, konfraternie, tłumy pauprów i ubóstwa, przed trumną okryty żałobną deką wiedziony był koń zmarłego, z jego tarczą, łukiem i sahajdakiem. Jechała milicya, szedł dwór i wszyscy dostojnicy, którzy podówczas w Krakowie bawili. Król będąc chory, wysłał ze swego ramienia marszałka i część dworu.
Za trumną pisarz szedł z synem, na którego ciekawe zwracały się oczy: wiedziano bowiem o tem, co rozdzieliło rodzinę. Rosły stąd bajki rozliczne: jedni mówili o klątwie i wydziedziczeniu, o rozpisaniu majętności klasztorom, drudzy o przebaczeniu i nawróceniu. Niewiele jednak kto w istocie wiedział.
Żal był powszechny, bo żelazny ów człowiek wiele po sobie zostawił wspomnień